Ciate, Pocket Money 107

Na ostatnim i jedynym spotkaniu blogerek miałam okazję wymienić się z Asią na lakiery. Wybrałam Ciate. Oczywiście oczarował mnie kolor, a przy okazji chciałam spróbować tej słynnej firmy lakier. Nie byłam pewna do końca czy to dobra decyzja, bo takich nudziakowcyh odcieni mam pełno. Jednak ten odcień jest jeszcze inny niż te co mam. I to wygrało.

Wiele dziewczyn na ten kolor zwróciło już uwagę wcześniej, a chociażby pytało w ostatnim poście ze stylizacją, w którym znalazł się ten lakier. 

Od razu rzuca się w oczy kształt buteleczki. Bardzo wygięty jak księżyc. Na buteleczce dodana jest urocza kokardka, która jeszcze bardziej zachwyca, więc tym bardziej chcemy ją mieć w kuferku z lakierami.

Duża pojemność 13,5ml. 

Pędzelek jest długi, wąski. Fajnie się nim nakłada emalię.

Po pełnego pokrycia potrzeba 2 warstwy. Pierwsza jest bardzo wodnista, lekko prześwitująca, robiąca smugi i dziwnie się lejąca. Lakier dziwnie śmierdzi. Już dawno nie miałam takiego śmierdziela. No chyba, że on taki jest. Tego do końca nie mogę stwierdzić, gdyż to mój pierwszy lakier tej firmy. Zaś druga warstwa już świetnie kryje wszelkie niedoskonałości. 

W miarę szybko schnie. Nie czekałam zbyt długo.

Spodobała mi się trwałość. W moim przypadku bardzo zawrotna, aż 4 dni!

Lakier zwyczajnie się ściera. Nie odchodzi płatami. 

Kolor jest niby nudziakowy. Ale w zależności od padania światła jest różny. Mocny brąz, jasny brąz, a czasem nawet przypomina brudny róż. Tutaj wydawał się Wam typowo nude. Tak czy siak bardzo mi się podoba.

Jedyny ból to dostępność i cena. Bo chyba tylko jest w Sephora, ale i tak nie mam dostępu. A nawet i lepiej:P